DZIEN 16-18 3-5.02.2007
Bardzo popularna forma poznania Tajlandii Polnocnej jest tak zwany trekking, czyli piesze wycieczki. Nasz hotel, choc nie najczystszy organizowal takie wlasnie wycieczki z tajskim przewodnikiem. Glownym celem takiej wyprawy ma byc poznanie plemion przybylych tutaj z Birmy i Laosu. Nie sa to tak naprawde plemiona, nie maja wodza, bardziej male grupy etniczne posiadajace wlasna kulture, jezyk, stroje, obyczaje. Oprocz poznania tych ludzi, w czasie wycieczki, chodzi sie po dzungli, jezdzi na sloniu, splywa tratwa bambusowa.
Wyruszylismy w szostke: my, dziewczyna z Australii, para z Anglii, no i oczywiscie przewodnik. W pierwszy dzien mielismy okazje wziac kapiel w wodzie z goracych zrodel i zobaczyc gejzery. To naprawde niesamowite zobaczyc wrzatek buchajacy prosto z ziemi. W czasie pory deszczowej gejzery maja wysokosc kilku metrow, teraz moze z metr.
od gejzerow pomaszerowalismy do pierwszej wioski, ludu Karen.
W wiosce rozwialy sie nasze wyobrazenia o tym jak zyja te ludy. Tradycyjne stroje, Karen zakladaja tylko wtedy gdy chca cos sprzedac turystom. Lepiej czuja sie w, w Polsce juz tradycyjnym dresie. Maja motory, baterie sloneczna i inne zachodnie udogodnienia.
W wiosce byla jedna krowa, kilka swinek, duzo kur. Uprawia sie imbir i ryz. Interesujace, ze Karen to, w przeciwienstwie do reszty Tajlandii, Katolicy a nie Buddysci. Przypuszczamy, ze to wynik pracy misjonarzy. Przewodnik mowil, ze katolicyzm przybyl do Tajlandii wczesniej, ale sie nie przyjal, glownie z powodu uzywania Laciny.
Kolejny dzien to znow wedrowka po dzungli, a potem !!! przejazdzka na sloniach! Na poczatku troche sie tego obawialismy, slonie sa przeciez wielkie! Okazalo sie jednak, ze sa to bardzo powolne, lagodne i sympatyczne zwierzeta. Siedzielismy w specjalnym koszu na grzbiecie a opiekun sloni na szyji, a raczej moze glowie naszego slonia. Jechalismy bardzo powoli wzdluz i po rzece. wydawalo sie, ze slonie nie czuly nawet, ze niosa 3 osoby. Sa bardzo silne! Wydaja tez bardzo niskie dzwieki, ktore czasem bardziej sie czulo niz slyszalo.
Slonie hoduja ludzie Lahu, wlasnie w ich wiosce zostalismy na druga noc. Tutaj rowniez wkradlo sie juz bardzo duzo zachodniej kultury. Najgorasze wydaje sie to ze ci ludzie nie wiedza co maja robic ze smieciami, ktore powstaja z opakowan "zachodnich" produktow, istnieje rowniez problem sciekow: zachodnie szampony, proszki, mydla plyna wprost do ziemi, czy rzeki.
Lahu zyja glownie z bambusa. Dzieki temu moglismy splynac rzeka na bambusowej tratwie. Bylo bardzo ekscytujaco, bo rzeka momentami miala mocny nurt i sterczace kamienie. Niestety nie mamy zdjec bo aparat mial duza szanse skonczyc w rzece.
Treking byl bardzo interesujacy, zobaczylismy tajskie krajobrazy, poznalismy zycie ludzi w odleglych gorskich wioskach, dotknelismy i polubielismy slonie. Natomiast nie zobaczylismy tego co obiecywano, ludzi zamieszkalych w lesie, zyjacych zgodnie z wlasna tradycja, bez wplywu kultury zachodu. O to na swiecie juz coraz trudniej.